Hobby

_DSC1012Przed wypadkiem pasjonowały mnie rowery górskie, pojazdy o niezbyt skomplikowanej budowie, ale dające nieograniczone możliwości podróżowania. Właściwie nadal mnie fascynują, tylko że ze zrozumiałych względów nie mogę oddawać się tej przyjemności.

Uwielbiałem jeździć na długie spacery i pokonywać terenowe trasy. Najdłuższa jaką udało mi się przebyć z kuzynami liczyła 140km i prowadziła z Turku do Lichenia i Ślesina. To był niezapomniany niedzielny wyjazd, wspominam go po dziś dzień. Uwielbiałem jazdę rowerem, bo dawała poczucie wolności, pełnej swobody, nigdy nie zapomnę wiatru rozwiewającego włosy i przyjemnie chłodzącego twarz, wtedy wtapiałem się w naturę tak silnie, że czułem jej oddech.

Od późnej wiosny do jesieni, co niedzielę jeździliśmy z kolegami nad oddaloną o 35km tamę w Jeziorsku, aby tam kapać się i radośnie spędzać czas. Pewnej niedzieli, ta trasa była ostatnią w moim życiu…właśnie w Jeziorsku niefortunnie skoczyłem do wody…
Mój pierwszy rower górski z tak zwanej „wyższej półki” kupiłem od kolegi gdy miałem 17 lat. Od razu stał się moim głównym i ulubionym środkiem lokomocji. To właśnie nim pokonywałem wspomniane trasy. Był funkcjonalny i bezawaryjny, dlatego zaczynał podobać mi się coraz bardziej. Do dziś wspominam go z ciepłym uśmiechem i gdybym tylko mógł, to wsiadłbym i pojechał przed siebie, by doświadczyć tych niezapomnianych emocji jeszcze raz.

Latem 2016 roku przyjaciel, któremu osiemnaście lat  wcześniej, tuż przed wypadkiem, odsprzedałem swój pierwszy rower powiedział, że wciąż go posiada i jeśli chcę mogę go odzyskać za przysłowiową złotówkę. Oczywiście nie zastanawiałem się ani chwili. Kiedy go zobaczyłem naszło mnie mnóstwo miłych wspomnień. Przed oczami stanęły mi niezapomniane chwile z nim związane,  aż poczułem dreszczyk emocji. Postanowiłem go odrestaurować i dodać mu blasku. Dzięki zaangażowaniu kolegów otrzymał oryginalny, jak przed laty, czerwony lakier. Kupiłem nowe, zgodne z oryginałem części i pod moim czujnym okiem, brat pomógł mi go złożyć . Uzyskaliśmy wspaniały efekt , nic tylko wsiąść i odjechać…
Tymczasem towarzysz moich młodzieńczych eskapad, został zainstalowany na honorowym miejscu na jednej ze ścian pokoju. Gdy się budzę codziennie rano spoglądam na niego z radością i satysfakcją, wspominam dobre czasy, gdy razem przemierzaliśmy bezdroża.

Ten rower stał się symbolem przemiany, łącznikiem starych czasów i odnowy. Dostał drugą młodość, ale jego wartość sentymentalna zakorzeniona jest w odleglejszych czasach. Każde spojrzenie w jego kierunku, to miłe wspomnienia, radość serca i nadzieja że piękne chwile pozostają z nami na zawsze.
Dziękuję bratu , Łukasz to piękne dzieło i dziękuje  wszystkim, którzy pomogli mi w realizacji tego przedsięwzięcia.

Posted in Mój blog | 1 Comment

Motor Show 2017 r

P1080797

Posted in Mój blog | Leave a comment

Dobro rodzi dobro.

Dobro rodzi dobro.

DSC_0275Posiadanie własnego samochodu od zawsze było moim  niedoścignionym marzeniem. Po feralnym skoku do wody wszystko się zmieniło, marzenia też. Przez wiele lat ważniejsza była rehabilitacja, utrzymanie stabilnego stanu zdrowia, zmaganie się z odleżynami i spastyką , a szczytem marzeń był pierwszy wózek elektryczny, który pozwolił na namiastkę samodzielności. Lata mijały, sytuacja stabilizowała się i wtedy powróciło marzenie o samochodzie. Zacząłem wyobrażać sobie jak cudownie byłoby mieć własny pojazd, wygodny, z windą, zwrotny by moje dziewczyny bez problemu mogły go poprowadzić. Wówczas bez problemu zabierałyby mnie w różne miejsca: do kościoła, na wycieczki, do znajomych, mógłbym jeszcze pełniej cieszyć się życiem. Zacząłem przeglądać rynek aut i wtedy przychodziły chwile zwątpienia…to przecież duży wydatek finansowy na który mnie nie stać. Marzenia są takie piękne, nawet gdyby miały się nie spełnić, ale na wszelki wypadek  ciułałem najdrobniejsze nawet grosiki, wzdychając – może kiedyś uzbieram… W obliczu Waszej nieocenionej pomocy, zwłaszcza przy zbiórce funduszy na wózek elektryczny, bez którego po prostu nie ruszył bym się z łóżka, nie śmiałem nawet wspomnieć o zbiórce środków na samochód…ale…Opatrzność czuwała! O moich marzeniach dowiedział się pewien Anonim (bardzo miła osoba, która pragnie pozostać anonimowa), który zaproponował abyśmy wspólnie podliczyli swoje możliwości finansowe i wówczas okazało się, że razem damy radę, że uda nam się uzbierać na auto. Wiadomo, w grę nie wchodził mercedes z salonu, ale coś, co będzie dostosowane do moich potrzeb i pozwoli wyruszyć poza rodzinną wieś J wobec takich planów ideą kupna samochodu zacząłem dzielić się z innymi, pytając czy to dobry pomysł.

Komputer rozgrzany do białości ledwo zipał przy przeszukiwaniu stron motoryzacyjnych, a słuchawki od telefonu parzyły uszy podczas handlowych rozmów. Było to co lubię – konkretne działanie. Brałem pod uwagę różne modele aut typu Renault Kangoo z opuszczaną podłogą i podjazdem. Wiadomo, mniejsze auto łatwiej będzie siostrom je prowadzić, łatwiej zaparkować. Świadomość prowadzenia nawet najmniejszego busa wywoływała u nich, wprawdzie chwilowy, ale całkowity paraliż.  Pod koniec stycznia nadarzyła się okazja, aby w Koninie wypróbować taki samochód. Przyjaciele wypożyczonym busem podwieźli mnie do komisu. Z bijącym mocno sercem z nadzieją, że znalazłem to czego szukałem zacząłem próbę podjazdu na pokład. I…słychać było żałosny jęk zawodu! Właściciel komisu na potrzeby komercyjne „podkręcił” wymiary auta, które niewiele wspólnego miały z rzeczywistością! Okazało się że dla tego modelu jestem za wysoki, a kiedy się opuściłem na wózku w pozycji horyzontalnej razem z zagłówkiem byłem za długi…więc  nie udało mi się zainstalować w kokpicie. Rozczarowanie sięgnęło zenitu!

Kiedy emocje opadły, wróciłem do poszukiwań podwyższonych aut osobowych. Niestety ceny takich egzemplarzy znacznie przewyższały nasz budżet motoryzacyjny. Po naradach rodzinno – koleżeńskich zapadła decyzja o zmianie segmentu poszukiwań, jedynym rozsądnym rozwiązaniem okazał się busik dostosowany do moich potrzeb.

Wybór duży, ale ten za stary, ten ma zbyt duży przebieg, ten po wypadku…a do tego dochodziły nieustanne wątpliwości czy dobrze robię? Czy dam radę utrzymać samochód, opłaty, koszt paliwa, ewentualne naprawy? A jeśli mój stan się pogorszy i nie będę mógł pracować? A z drugiej strony kusi większa niezależność , wyjazdy do dentysty, w odwiedziny… Anonim jednak uspakajał mnie, że jeśli nawet sprawdzi się najgorszy scenariusz, to w ostateczności auto można sprzedać. To prawda, więc znów rzuciłem się w wir poszukiwań angażując również kolegów i przyjaciół, znawców motoryzacji, aby wybrać jak najlepiej. Wreszcie jest! Rocznik jeszcze nie prehistoryczny, przebieg zachęcający, luksusowa winda i wiśniowy metaliczny lakier…CUDEŃKO…no i cena mieszcząca się w budżecie! Po wnikliwej wirtualnej analizie  w drugiej połowie lutego wybrałem się  osobiście ze szwagrem Jurkiem i jego bratem, Panem Andrzejem, który jest kierowcą, na oględziny wozu, który znajdował się prawie 200 km od mojego domu. Stan techniczny wypadł bardzo dobrze, funkcjonalność oceniona w czasie przejażdżki również znakomita i do tego właściciel okazał się być niezwykłą osobą, bardzo miłą i uczynną. Mimo wszystko poprosiłem o tydzień na podjęcie ostatecznej decyzji.

Na gorącej linii zawrzało, konsultacjom nie było końca, rokowania znawców tematu były zachęcające. Romek i Marcin wręcz namawiali mnie do kupna, zapewniając jednocześnie, że wszystkie przeróbki i serwis biorą na siebie. O sfinalizowanie transakcji poprosiłem Roberta, miłośnika czterech kółek, który na miejscu raz jeszcze zdiagnozował auto. I stało się, kupiłem swój pierwszy w życiu samochód!

Targała mną burza emocji, z jednej strony radość, a  z drugiej wątpliwości, że może jest coś ukrytego i niebawem się rozsypie? Ale ponieważ całe przedsięwzięcie od samego początku poleciłem Bożej Opatrzności,  a wszystko zaczęło się pomyślnie układać, więc widocznie tak miało być.

Auto kupiłem od wspaniałych ludzi, szczerych i wrażliwych. Przyznali, że cieszą się z faktu, iż busik będzie służył właśnie mnie i nie tylko znacznie obniżyli pierwotnie ustalona cenę, ale zatankowali bak do pełna i pomogli skutecznie przebrnąć przez gąszcz biurokratycznych barier związanych z przeglądem technicznym windy i dopuszczeniem jej do użytku (mimo ze wcześniej była używana do transportu ludzi). Szanowni Państwo z całego serca dziękuję Wam, za życzliwość , wsparcie i bezinteresowna pomoc!
Z całego serca dziękuję również Anonimowi, który rozpoczął całą „zadymę” z autem i w znacznym stopniu przyczynił się do tego, że w budżecie domowym w rubryce ”auto dla Harnasia” znalazły się wystarczające środki.

Dziękuję Robertowi za merytoryczne doradztwo i sprowadzenie samochodu pod mój dom. Nie ukrywam, czekałem na niego z wielką radością, wzruszeniem i ze łzami w oczach.

Dziękuję Marcinowi i Romkowi za nieograniczone zaangażowanie w ten motoryzacyjny projekt, za pomoc, która oprócz wymiernych efektów  wyzwoliła w nas wiele dobra, zacieśniła więzi, ukazując jednocześnie wartość przyjaźni – dziękuje Przyjaciele.

Dziękuję Panu Marcinowi Wypchło, właścicielowi firmy ALEXAS w której zespół pod kierownictwem Marcina Stefaniaka bezinteresownie dokonał szczegółowej diagnostyki, niezbędnych napraw i przeróbek auta, aby podnieść komfort jazdy i sprostać wszystkim standardom bezpieczeństwa.

I choć moje życie naznaczone jest cierpieniem, to dzięki wsparciu i życzliwości której doświadczam, potrafię z nadzieją spoglądać w przyszłość. Potrafię marzyć i realizować marzenia. Dzięki życzliwości napotykanych osób, otrzymuję motywację do podejmowania kolejnych wyzwań i czuję się potrzebny bez względu na ograniczenia i wygląd. Ludzka życzliwość, duchowe wsparcie i bezinteresowna pomoc są moja siłą w pokonywaniu codziennych trudności.
Pan Bóg kolejny raz udowodnił mi, że nie jestem sam i jeśli Mu zaufam, to wszystko jest możliwe. Projekt zakupu auta zakończył się sukcesem, ale jego wielką „wartością dodaną” jest  CUD przemiany ludzkich serc, które nagle otworzyły się na oścież zaskakując niezwykłą szczerością. Niektórzy uczestnicy projektu wyznali mi, że nie podejrzewali siebie samych o takie pokłady dobra! To wspaniałe przeżycie zacieśniło nasze więzi, dało wiele radości i potwierdziło, że niesienie pomocy innym jest piękne. Kiedy obcujemy  z cierpieniem łatwiej docenić to co mamy, bo przecież jeden moment może zmienić nasze życie bezpowrotnie.

Panie Boże, dziękuje Ci za wspaniałych ludzi, których stawiasz na mojej drodze!

Za wrażliwość, okazaną pomoc, za to, że moje marzenie mogło się spełnić, jeszcze raz Wszystkim z całego serca dziękuje!

Prace przy busie 🙂

Efekt końcowy 🙂

 

Posted in Mój blog | Leave a comment

Włocławek 2016

Przed miesiącem za sprawą Księdza Zalewskiego duszpasterza z pobliskiej parafii Kaczki, zostałem zaproszony przez Panią Małgorzatę Bojarską, współorganizatorkę XII Narodowego Dnia Życia w Diecezji Włocławskiej, na spotkanie z młodzieżą na którym miałem opowiedzieć historię swojego życia, poproszono mnie, abym dał świadectwo.

Z radością i pokojem serca przyjąłem zaproszenie. Bardzo chciałem tam być, pokonać tremę i udowodnić, że każde życie jest jedyne w swoim rodzaju, jest cudem.

Siódmego kwietnia o poranku ze szwagrem, który jest moim niezawodnym kierowcą i bratem Łukaszem w towarzystwie Księdza Zalewskiego wyruszyliśmy do Włocławka. Radość ze spotkania z młodzieżą przeplatała się z wątpliwościami czy uda mi się powiedzieć dokładnie  to, co czuję? Czy nie zabraknie mi słów, czy zainteresuję młodzież swoją opowieścią? Górę jednak brał wewnętrzny spokój, że Opatrzność czuwa.

Dostojna Katedra Włocławska liczy sobie około 600 lat, przemawia więc niezwykłą historią minionych wydarzeń. To tutaj przyjął święcenia kapłańskie Prymas Tysiąclecia Stefan Kardynał Wyszyński, tu modlił się św. Jan Paweł II. Podążając ich śladami napawałem się pięknym wnętrzem, architekturą i sztuką sakralną, którą stworzyli ludzie, aby uwielbić Pana Boga. Grube mury zacnej budowli nie przepuszczały wiosennego ciepła, więc wewnątrz było lodowato. Ksiądz Zalewski w trosce o moje zdrowie, troskliwie okrył mnie dodatkowo swoją kurtką zanim podążył do zakrystii, bo wkrótce miała rozpocząć się Msza święta koncelebrowana.

Zgromadzeniu liturgicznemu przewodniczył Biskup Diecezji Włocławskiej Wiesław Mering, towarzyszyło mu wielu duchownych z całej Polski. To były podniosłe chwile, głębokie przeżycia, Słowo Boże i homilia o świętości życia i ta bliskość samego Stwórcy!

Po Eucharystii udaliśmy się do auli Wyższego Seminarium Duchownego na dalsza część obchodów. I tu spotkało mnie niezwykłe wyzwanie, do budynku seminaryjnego prowadzą przepiękne, ale wysokie schody!! Już w czasie omawiania szczegółów wizyty dowiedziałem się o ich istnieniu, mogłem zrezygnować, albo zaufać osobom, które mnie wraz z moi ciężkim wózkiem elektrycznym przetransportują we wskazane miejsce. Zaufałem klerykom, których Pani Małgosia poprosiła o pomoc. To była dla nich ciężka i odpowiedzialna praca, jeden fałszywy ruch i Harnaś spada z wózka na schody.

Schody, niby nic, ale dla mnie bariera której nie jestem w stanie pokonać samodzielnie. Można też spojrzeć na nie inaczej, schody to wyzwanie, które jednoczy ludzi aby je pokonać,  wyzwanie które mi przypomina, że nie jestem sam, że mogę liczyć pomoc bliźnich. Niby schody, a ileż mogą nas nauczyć.

Po przemówieniach nastąpiło wręczenie nagród laureatom różnych konkursów związanych ze Świętością Życia, a następnie nadszedł czas na moje świadectwo. Na scenę w auli dostałem się już w mniej ekstremalny sposób, skorzystałem z odpowiednio ustawionych desek. Towarzyszył mi Ksiądz Zalewski, na auli było bardzo dużo osób, a ja bez żadnego doświadczenia w publicznych wystąpieniach, czułem się dziwnie spokojnie, czułem się bardzo dobrze bo…zaufałem Panu Bogu! Ksiądz w kilku słowach przedstawił mnie zebranym i następnie oddał mi głos. Wcześniej spisałem swoje świadectwo na kartkach, dobierając słowa i czytałem je kilkakrotnie, przygotowując się w ten sposób do tego spotkania. Ale na początku wystąpienia zadziałał Duch Święty i zacząłem mówić płynnie swoimi słowami, inaczej niż w tekście. Tak bardzo chciałem przekazać całą prawdę o wartości i pięknie ludzkiego życia, bez względu na różne ograniczenia. Chciałem pokazać swoją radość z każdego dobrze przeżytego dnia i z każdego spotkania z drugim człowiekiem. Kiedy skończyłem rozległy się brawa, a Ksiądz szepnął: słyszałeś jaka była cisza, wszyscy słuchali  jak zaczarowani. Szczerze mówiąc byłem tak skupiony na tym co mówię, że nikogo nie widziałem i na nic nie zwróciłem uwagi.

O wartości życia  opowiedziała również Pani Agnieszka Maciejewska, która jest częściowo sparaliżowana, porusza się na wózku, pisze teksty piosenek i pięknie śpiewa i Pani wolontariuszka pomagająca osobom niepełnosprawnym.

Mimo, że nie brakuje mi  motywacji do radosnego życia, to te dwa świadectwa jeszcze dobitniej ukazały mi jego bezcenną wartość, tak często niedocenianą przez sporą część społeczeństwa. Nie liczą się przeciwności, liczy się każdy dzień bez dolegliwości, każdy uśmiech napotkanej osoby i ta niezwykła świadomość, że jestem komuś potrzebny! Nie traćmy czasu na fochy i marudzenie na zła pogodę, „… nic dwa razy się nie zdarza…”, żyjmy tu i teraz, radośnie i pięknie, bo innego ziemskiego życia  mieć nie będziemy!

Dziękuję Księdzu Zalewskiemu i Pani Małgorzacie za zaproszenie i wsparcie, szwagrowi za wcielenie się w rolę perfekcyjnego kierowcy, bratu za opiekę i wszystkim wspierającym mnie modlitwą i dobrym słowem.

Panu Bogu dziękuję za piękny dzień wśród wspaniałych ludzi!

Posted in Mój blog | Leave a comment

LATO 2015 r.

Moje tegoroczne lato obfitowało w wiele przeżyć, wrażeń i wzruszeń. Oprócz dalszych wypraw busem na większe imprezy plenerowe i przemiłych spotkań towarzyskich ze znajomymi , kiedy tylko pozwalały mi siły i dopisywała pogoda, przemierzałem swym terenowym „wozem” najbliższą okolicę w promieniu 30 km! W ten sposób z osobami towarzyszącymi mi w tych  eskapadach przejechałem tego lata 700km!! Myślę , że to niezły wyczyn, który daje mi satysfakcje i motywuje do codziennych zmagań z rzeczywistością. Letnie wspomnienia które uwiecznione zostały  na fotografiach  ocieplają jesienno-zimowe dni i pozwalają z nadzieja wyglądać pierwszych zwiastunów wiosny! Drodzy goście, pragnę podzielić się z Wami relacją z letnich wypraw, pięknem  napotkanej przyrody i tymi niezwykłymi momentami zatrzymanymi w obiektywie 🙂
Nie potrafię opisać przeżyć, które mi wówczas towarzyszyły. Najbardziej przeżyłem powrót do miejsca, w którym  skoczyłem do wody. Przybyłem do miejsca w którym wszystko się skończyło i jednocześnie zaczęło od nowa, przybyłem do miejsca w którym siedemnaście lat temu rozpoczęła się moja nowa historia, moje nowe życie! Serdecznie zachęcam do obejrzenia galerii, bo tak bardzo chcę podzielić się w Wami swoją letnią radością!

 

Posted in Mój blog | 2 komentarze

Zdjęcia Marcina

Piękne fotki Marcina obiecane 🙂

Kolejne piękne fotki pozdrawiamy i dziękujemy Marcin .

Posted in Mój blog | 2 komentarze

MASTER TRUCK 2015

MASTER TRUCK 2015

Posted in Mój blog | Leave a comment

Spotkanie z młodzeżą

Spotkanie

 

Przyjazd i spotkanie z gimnazjalistami pod czujnym okiem Pani wychowawczyni  Kasi  i Pani psycholog Ani  był dla mnie nie zapomnianym przeżyciem. 

Posted in Mój blog | Leave a comment

Najtrudniejszy okres życia – „sepsa”

indeksNajtrudniejszy okres  życia – „sepsa”

 

Podczas pobytu w DPS kilkakrotnie przechodziłem zapalenie płuc i nawracające się infekcje dróg moczowych. Wyglądało to tak: infekcja-antybiotyk, infekcja-antybiotyk … itd.

Mój organizm faszerowany antybiotykami stawał się coraz słabszy i coraz mniej odporny, aż  przyszła chwila kiedy się poddał. Gorączka narastała , mimo kolejnych antybiotyków i troskliwej opieki sióstr nie było najmniejszej poprawy. Kolejna wizyta lekarza domowego, kolejna zmiana antybiotyku na silniejszy, kolejny raz bez jakichkolwiek rezultatów. Trwało to już jakiś czas. To była taka huśtawka, zdawało się że są momenty pozornej poprawy, potem znów pogorszenie, aż do pamiętnego dnia, kiedy to siostra Ania podawała mi obiad. Leżałem na podwyższonym łóżku i „odleciałem”. Kilkakrotnie mierzone ciśnienie okazało się nieprawdopodobnie niskie, a puls prawie niewyczuwalny. Oznaczało to stan na tyle poważny, że natychmiast wezwano reanimacyjną karetkę pogotowia ratunkowego i przewieziono mnie do szpitala w Kole.

Zaraz przy moim łóżku  pojawiła się Mama, którą siostry powiadomiły o pogarszającym się stanie mojego zdrowia. Zlecono badanie krwi i moczu, aby przywrócić prawidłowe krążenie i podnieść  ciśnienie krwi zaordynowano podanie kilkunastu kroplówek (a wystarczyłoby mnie zdenerwować). Po całym dniu pompowania płynów udało się uzyskać stan pewnej równowagi krążeniowej. Lekarze sugerując się nieco lepszymi wynikami i lekką poprawą samopoczucia, dają recepty, przedstawiają listę zaleceń i wypisują do domu pomocy. Siostry zaczęły podawać mi zalecony antybiotyk (kolejny). Wszyscy żyliśmy nadzieją na poprawę mojego zdrowia, jednak wbrew oczekiwaniom było coraz gorzej. Bardzo wysoka gorączka wycieńczała  mnie przez kilka dni. Siostry robiły wszystko, by ulżyć mi w cierpieniu, nie odstępowały  mnie w dzień i w nocy, cierpliwie zmieniały chłodzące rozpaloną głowę okłady, mimo złego stanu, czułem ich dobroć i szczerą troskę.

Niestety stan się pogarszał, bardzo niskie ciśnienie krwi spowodowało utratę przytomności. Lekarz pogotowia, który już znał mój przypadek, nie analizuje sytuacji, tylko rutynowo podaje kroplówkę zapewniającą stabilizacje krążenia i odjeżdża.

Chwilowa poprawa przynosi powiew nadziei. Niestety na krótko, po południu mój stan znów się pogarsza, ciśnienie jest tak niskie, że trudno je zbadać. Siostry ponownie wzywają karetkę pogotowia, które tym razem odmawia udzielenia pomocy, tłumacząc że to normalny proces, że lekarstwo podane w kroplówkach musi zadziałać, a na to potrzeby jest czas, natomiast ja i wszyscy z mojego otoczenia mieliśmy wrażenie, że tego czasu jest coraz mniej!

W końcu do akcji wkroczyła sama Pani Dyrektor, która kontaktując  się z stacją pogotowia ratunkowego, kategorycznie zażądała mojej hospitalizacji w celu dokonania koniecznych badań, postawienia diagnozy i wdrożenia efektywnego leczenia.

Pani Dyrektor, jestem Pani bardzo wdzięczny, dzięki Pani stanowczości, służby medyczne potraktowały mnie serio.

Badania rozpoczęto od analizy krwi, moczu, dalej USG brzucha, EKG i echo serca. Wstępna diagnoza wskazywała na zapalenie osierdzia serca, które było powiększone, a to miało wpływ na cały organizm, skutkując powiększeniem wszystkich narządów wewnętrznych. Ostatecznym potwierdzeniem lub wykluczeniem diagnozy wstępnej miało być badanie specjalistyczne wykonane w szpitalu w Koninie.

Termin badania ustalono za trzy dni, a więc trzeba było przeżyć kolejne trzy dni z wysoka gorączką, bardzo obolałym ciałem i lawinowo pogarszającą się psychiką. W tym wszystkim towarzyszyła mi moja kochana Mama. Każdą noc spędzała przy mnie. Wspierała mnie, cierpliwie zmieniała chłodzące kompresy i pilnowała, abym wypijał odpowiednią ilość płynów. Badanie było przewidziane na godziny poranne, więc Mama po całej nocy spędzonej przy moim łóżku, po prostu nie miała siły by przygotować mnie do wyjazdu i towarzyszyć  mi w czasie tej wyprawy. Kiedy mój opiekun Piotrek zobaczył Mamę, poprosił aby pojechała do domu troszkę odpocząć i sam wszystkim się zajął.

Widząc jaki jestem pokłuty , po podłączany do kroplówek i pompy utrzymującej ciśnienie, jak każdy  dotyk sprawia mi ból, najdelikatniej jak mógł umył mnie ,ubrał i czekaliśmy na transport. Karetka pojawiła się dość szybko i przełożono mnie na nosze. Piotrek dobrze znał moje potrzeby w kwestii  prawidłowego ułożenia ciała, więc zwrócił uwagę na szczegóły, aby zapewnić mi  jak najlepsze warunki transportu.

W czasie podróży do Konina  w ambulansie nad moim niestabilnym stanem zdrowia czuwał lekarz. Nie muszę chyba mówić jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że lekarz nie wie, do którego szpitala w Koninie trzeba mnie zawieźć. Tak więc z gorączką, balansując na krawędzi życia i śmierci Mariusz 😉 zwiedził oba szpitale w Koninie.

Frustracja sięgnęła zenitu, stłamszona psychika dała o sobie znać i dostało się  lekarzowi, jak można tak traktować człowieka, a zwłaszcza ciężko chorego. Nie będę cytował, bo to zbyt „mocny” tekst. Nawet gdybym był zdrowy, nawet w stanie najwyższego wzburzenia,  nigdy do nikogo nie ośmielił bym się zwrócić w taki sposób, ale …stało się … bo się  należało.

Wreszcie po rozlicznych przygodach, przyszedł czas na badanie, które polegało na podpięciu elektrod urządzenia diagnostycznego do klatki piersiowej oraz wprowadzeniu przez przełyk sondy w okolice serca. Wynik badania wykluczył podejrzewane wcześniej zapalenie osierdzia serca. Ucieszyłem się, że serce jest w porządku, ale zaraz wkradł się lęk, co to jest? Co jest przyczyną mojego złego stanu zdrowia?

Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Po powrocie na oddział do Koła zapadła diagnoza – posocznica potocznie zwana „sepsą” ( zespół objawów spowodowanych gwałtowną reakcją organizmu na zakażenie.) Wtedy o tej chorobie nic  nie wiedziałem, ale szybko przekonałem się, że moja sytuacja jest naprawdę bardzo poważna. Natychmiast zostałem umieszczony w izolatce znajdującej się na końcu oddziałowego korytarza. Pielęgniarki w specjalnych fartuchach z zachowaniem najściślejszych procedur wykluczających swoje zakażenie, podłączały mi kroplówki pocieszając jednocześnie, że to jeszcze nie koniec świata. Widząc to całe zamieszanie, te przedsięwzięte  środki ostrożności, moją izolację, czułem się jak trędowaty.
Po południu przyjechała Mama z moją siostrą Renatką, lekarz wytłumaczył im z jaką przypadłością walczy mój organizm. Konieczność  izolacji, samotność i bezradność były dla mnie przerażające.

Moja kochana Mama nie zgodziła się abym został sam, postarała się o specjalne pozwolenie aby czuwać  przy mnie nieustannie w dzień i w nocy!

Aby uzyskać poprawę mojego  zdrowia konieczny był zastosowanie bardzo drogiego i trudno dostępnego antybiotyku, który został sprowadzony z OIOM-u z Konina. Na sprowadzenie tego leku konieczna była specjalna zgoda, którą otrzymałem. Już na drugi dzień rozpoczęła się walka o moje życie. Lekarz prowadzący z medycznego punktu widzenia nie widział już dla mnie ratunku, bo  mój organizm był już bardzo słaby.

Dni wlokły się niemiłosiernie. Trawiła mnie wysoka gorączka, wciąż nie było oznak poprawy, załamałem się psychicznie, przestałem walczyć o życie. Pierwszy raz od czasu wypadku poddałem się. To był najgorszy etap w moim życiu. Stałem się na wszystko obojętny, nie jadłem, niewiele piłem, miałem dość bólu, cierpienia i tej powalającej bezradności. Zacząłem prosić Pana Boga aby mnie zabrał do siebie, chciałem umrzeć aby skrócić  cierpienie moje, mojej Mamy, sióstr, które czuwały nade mną. Pragnąłem wydostać się z tej sali, już nie cierpieć, miałem dość kłucia, dość wenflonów , które z powodu pękających żył wkłuwane były wszędzie gdzie się da.

W tym czasie nikt mnie nie zawiódł. Wspierali mnie Darek i Siostry z domu pomocy społecznej, Pani Jola, Ksiądz Kazimierz, opiekunowie, kuzynostwo i koledzy. Odwiedzali mnie na zmianę, ale ja byłem nieobecny, myślami byłem z Panem  Bogiem prosząc, aby mnie zabrał z tego świata do Siebie.

Szczególnie dziękuję mojej niestrudzonej Kochanej Mamie i siostrze Magdzie, która będąc w II klasie technikum po lekcjach zmieniała się z Mamą, aby czuwać przy mnie. Przez to Magda nagromadziła zaległości w szkole i jej promocja stanęła pod znakiem zapytania. Sprawne zmiany Mamy i Magdy w szpitalu  były możliwe dzięki mojemu szwagrowi, który je przywoził i odwoził do domu, lub w przypadku Magdy,  po dyżurze nocnym prosto do szkoły.

To była najtrudniejsza lekcja pokory, czas refleksji  nad ceną  życia i znaczenia zdrowia, które musi osiągnąć pewną normę, aby móc funkcjonować i myśleć racjonalnie.

Przełom nastąpił po dwóch tygodniach. Po czasie nieustannej walki całego oddziału, na przekór wcześniejszym prognozom, mój stan zaczął się poprawiać, spadła gorączka, zacząłem sypiać. Przesypiałem po kilka godzin, wcześniej trwałem w bezsennym letargu, to był taki sen na jawie. Nadal musiałem pozostać w szpitalu, aby bakterie były całkowicie unicestwione, aby mieć pewność, że choroba nie powróci. Dzięki Bogu udało mi się osiągnąć stabilny stan zdrowia i zostałem wypisany na Święta Wielkanocne, prosto do mojego  domu.
Pan Bóg  doświadczył mnie tą lekcją pokory, abym zrozumiał, że wszystko od Niego zależy. On jest Panem życia i śmierci, On wie, co jest dla mnie najlepsze i to On, a nie ja, decyduje o momencie powołania do Wieczności.

Dziękuję Panu Bogu za ten wyjątkowy czas Łaski. Dziękuję wszystkim którzy wspierali mnie i moją Mamę, dziękuję pielęgniarkom i stażystkom , oddziałowej i lekarzom pracującym na oddziale wewnętrznym w  Kole. Kiedy opuszczałem oddział, dwie bardzo zaprzyjaźnione ze mną stażystki (niestety, ponieważ kontakt się urwał   zapomniałem  jak miały na imię 🙁 , dziewczyny, proszę,  odezwijcie się, kontakt  możecie znaleźć na stronie www.mariuszharasny.pl) płakały razem ze mną! Płakaliśmy z radości, że zwyciężyłem chorobę, płakaliśmy że odzyskałem wolę walki na  każdy dzień. Płakałem również dlatego, że nadszedł dzień rozstania z  zaprzyjaźnionymi osobami,  bratnimi duszami, które nieustannie wspierały mnie  w najtrudniejszych chwilach życia.

Tak, to był najtrudniejszy okres mojego życia, najtrudniejsza lekcja pokory. Pokora to największa z cnót, więc wymaga niezwykłego poświecenia. Od tego czasu nieustannie dziękuję Panu Bogu za każdy dzień, który dostaję od Niego w prezencie . 🙂

Posted in Mój blog | 10 komentarzy

Motor Show

Męski wyjazd na targi motoryzacyjne do Poznania 🙂

Pierwszy mój wyjazd po zimie dopisała pogoda i zdrówko ,nie da się tak tego opisać oglądając te piękne samochody ,motory i oczywiście hostessy  wiec zabieram Was  w podroż uwieczniona na zdjęciach 🙂

Posted in Mój blog | 2 komentarze